ALEKSANDRA MIEDZIAREK-ROGAL

Aleksandra Miedziarek-Rogal
PIELĘGNIARKA, INSTRUMENTARIUSZKA ODDZIAŁU UROLOGICZNEGO

 

 

Dobry duch urologii

 
 

Czy wie Pani, że mówi się: urologia to Ola?

W pewnym znaczeniu mogę to z dumą potwierdzić, bo to całe moje pielęgniarskie życie zawodowe.   Zaczynałam pracę w Szpitalu im.   J. Strusia u docenta Zygmunta  Bartkowiaka, który bardzo dużo mnie nauczył. Moją pierwszą przełożoną była mama obecnego starosty Jana Grabkowskiego. Bardzo mocno utwierdziła mnie w przekonaniu, że dobrze wybrałam, zostając pielęgniarką. Gdy powstał szpital w Puszczykowie, prosto ze Szkolnej, gdzie mieścił się wówczas szpital Strusia, przyszłam do pracy na naszą urologię.  Jak dziś pamiętam, że był to Dzień Kobiet, 8 marca 1978 roku. Spełniły się moje marzenia: rozpoczęłam pracę bliżej domu i w dodatku na oddziale urologicznym. I tak już zostało, wszystko wskazuje na to, że z tą dziedziną będę związana do końca mojej ścieżki zawodowej. Dla mnie to swoiste wyróżnienie, że tyle lat mogłam przepracować w jednym miejscu.

Jest Pani instrumentariuszką, a  to już „wyższa szkoła jazdy”

Zawsze chciałam być takim „kręgosłupem” urologii. Dążyłam do tego, by zabiegi były wykonywane sprawnie, żebyśmy perfekcyjnie łączyli pracę pielęgniarek i lekarzy, a do tego wyróżniały mnie moje zdolności manualne. Udawało mi się w tym względzie wyprzedzać koleżanki. 

Co jest najtrudniejsze w obsługiwaniu aparatury  na Sali Zabiegowej? 

Najważniejsza jest bardzo dobra znajomość samych urządzeń. O sukcesie zabiegu, na przykład kruszenia kamieni nerkowych, decyduje zarówno fachowość jak i zgranie całego zespołu, sprawność urządzenia jak i pełne wykorzystanie jego możliwości technicznych. A ja to muszę mieć w małym palcu!

Taki trochę inżynier od nerek?

Trochę tak (śmiech). Szkoda, że firma, która produkuje te urządzenia, zaczyna rezygnować z ich wytwarzania, bo to bardzo dobra aparatura, która zawsze pozwalała nam wykonywać skomplikowane zabiegi. Ja nie wyobrażam sobie innej pracy niż w rentgenowskiej sali zabiegowej. Mimo iż, mogłam zacząć doskonalić się w innych specjalizacjach, nie wyobrażam sobie pracy gdzie indziej. Sama praca wymaga nieustannego szkolenia. Spotykamy się z przedstawicielami firm produkujących ten sprzęt. Śledzę czasopisma naukowe, z których mogę dowiedzieć się o nowych technologiach, podnoszę swoje kwalifikacje. Chciałabym tu być tak długo jak pozwoli zdrowie. A do tego… uwielbiam ludzi, uwielbiam im pomagać, a  w moim zawodzie to chyba jest najbardziej potrzebne. Jeszcze bym chciała coś dla nich zdziałać! 

Wiele starała się też Pani zrobić dla samego oddziału.

Coś nie coś udało mi się zrobić (śmiech). Nawet kiedyś pierwszy laser na oddziale nazywał się Ola (śmiech). Zaczęłam współpracować z Zarządem Szpitala, bo w pewnym momencie najważniejsze dla mnie stało się wzbogacenie tego oddziału o nowoczesny sprzęt.  Od 1988 roku z dużymi sukcesami usuwaliśmy endoskopowo kamienie z nerek i moczowodów za pomocą ultradźwięków. Bardzo chciałam, abyśmy mogli wykonywać jeszcze więcej zabiegów, jeszcze nowocześniejszymi metodami.  Zainspirowała mnie pacjentka, która leżała na naszym oddziale i zapytała po zabiegu: dlaczego nie mamy tu lasera holmowego do kruszenia kamieni?  Wyjaśnię: w czasie standardowego zabiegu URSL wchodzimy ureterorenoskopem sztywnym aż do nerek i sprężonym powietrzem kruszymy złogi. Potem je usuwamy kleszczykami, albo w zależności od ich struktury, gdy są już, jak piasek pacjent wydala je z moczem. Gdy stosujemy laser,  kamień zmienia się w pył już w nerce lub w moczowodzie i unikamy zsuwania złogów przez cały moczowód, co niekiedy wiąże się z powikłaniami. Dzięki laserowi możemy kruszyć kamienie w pęcherzu, w nerkach, w moczowodach…

Jak Pani „załatwiła” ten laser?

Bardzo się zawzięłam! Poświęciłam sporo prywatnego czasu, objechałam pół województwa, kołatałam do wielu drzwi, ale w końcu 2013 roku się udało! Zostałam wtedy radną Gminy Mosina. Zaczęłam od wszystkich samorządów powiatu poznańskiego. Na mój apel pozytywnie odpowiedziały wszystkie gminy, każda w miarę swoich możliwości finansowych dołożyła się do zbiórki.  Ale to wciąż było za mało, by kupić ten wymarzony sprzęt. Dzięki wsparciu starosty Jana Grabkowskiego pojechałam na Konwent Starostów województwa wielkopolskiego. Rozdałam wszystkim starostom wcześniej przygotowane pismo i potem umawiałam się na indywidualne wizyty w poszczególnych miastach. Kilku starostów bardzo pozytywnie zareagowało na ten odzew. W ciągu jednego roku budżetowego zebrano 230 tys. zł. Mam satysfakcję, że udało się to zrobić dzięki mojej bezpośredniej współpracy ze starostami, burmistrzami i wójtami.

Nie byli zdziwieni, że przychodzi do nich drobniutka, niewysoka pielęgniarka i walczy o takie wielkie rzeczy?

Nie byli zdziwieni, bo niektórzy sami zmagali się z kamicą nerkową i wiedzieli, do czego służy laser. Jeden ze starostów powiedział mi: Pani Olu, jest Pani nieugięta. Trzy razy przedstawiałem pomysł na Radzie Powiatu, ale w końcu się udało! Laser wjechał do szpitala pod choinkę, na Gwiazdkę.

Co Pani poczuła, gdy pierwszy raz stanęła przy nim w czasie zabiegu? 

Byłam wzruszona, dumna, podobnie zresztą jak wszyscy na oddziale.  Teraz też z chcę zorganizować jakąś akcję, żeby pozyskać środki na zakup nowego sprzętu. Choć takich specjalistycznych zabiegów wykonujemy w Wielkopolsce najwięcej, to potrzeby są wciąż bardzo duże. Marzą mi się giętkie ureterorenoskopy jednokanałowe z kamerą na końcu i ledowym źródłem światła. Bywa, że kamień wpadnie do kielicha nerki, a nie dotrzemy tam sztywnym ureterorenoskopem. Trzeba wtedy kamień najpierw rozkruszyć ultradźwiękami i usuwać go w czasie kolejnego zabiegu. Giętki ureterorenoskop  pozwala na kruszenie kamieni w samym kielichu nerki i umożliwia usuwanie kamieni w czasie jednego zabiegu. Coś jeszcze wymyślę! Tym bardziej że po roku pandemii mamy coraz więcej przypadków kamicy nerkowej. Pacjenci bali się szpitali, kontaktu z lekarzami i zdążyli wyhodować sobie pokaźne złogi w układzie moczowym. Sala zabiegowa jest dziś tak oblegana, że nie nadążamy z pracą!

Pacjenci są wdzięczni?

Mamy super pacjentów. Wiadomo: każdy się boi, nie wie, co go czeka. Staram się nawiązywać z nimi ciepły kontakt, by przed zabiegiem nie czuli się zestresowani. Żartujemy, oswajamy śmiechem strach, ale przy okazji tłumaczę pacjentom, co będziemy robić. Najbardziej się cieszę, gdy na drugi dzień po zabiegu słyszę: Pani Olu, stworzyła Pani taką atmosferę, że cały stres ze mnie zszedł. Widzę, że lekarze też to doceniają, staram się być dobrym duchem oddziału i będę to robić, jak długo się da!

Wiem, że te dobre kontakty z pacjentami nie kończą się w dniu wypisu. Pomaga Pani pacjentom także w domach.

Oczywiście. Z niektórymi utrzymuję kontakt i pomagam im w domach. Odwiedzam, przeprowadzam szkolenia, zwłaszcza gdy ze względu na wiek sami nie mogą sobie poradzić z pielęgnacją, często też z nimi po prostu rozmawiam. To pochłania niekiedy sporo prywatnego czasu, ale nie umiem inaczej, kocham ludzi! Moja rodzina od dawna wie, że pielęgniarką jestem przez całą dobę i podchodzi do tego bardzo wyrozumiale. Dopóki starczy mi sił nadal będę wspierać chorych.

Jest Pani też gwiazdą wszystkich pikników szpitalnych.  Najpiękniejsze stroje, najbardziej przemyślane… to przypadek?

Moimi życiowymi pasjami są pielęgniarstwo i plastyka. Miałam do wyboru albo szkoła plastyczna, albo szkoła pielęgniarska. Wiadomo, co wybrałam, ale z drugiej pasji nie zrezygnowałam. Przez dziesięć lat organizowałam pikniki dla naszego oddziału. Zawsze nas to bardzo integrowało. Czujemy się, jak jedna rodzina na urologii. A plastykę łączę z …kabaretem. Lubię wymyślać stroje, każdego ubierać inaczej, podkreślać, że każdy z nas jest inny. Humor w tym wszystkim to podstawa.  

Co powtarza Pani młodszym koleżankom, gdy rozpoczynają pracę?

Praca pielęgniarki jest wspaniała! Urologia też! Ten zawód zmienił się od czasów gdy zaczynałam w nim pracę, ale młodym powtarzam im: pielęgniarka i pacjent to jedno, współpraca z lekarzami to drugie.  Powtarzam im, że muszą sobie wyobrazić, co czuje pacjent i jak chce być zaopiekowany. Proszę, by w myślach zamieniły się z nim miejscami, a wtedy same będą wiedziały czego pacjentowi potrzeba.  Takie podejście kształtuje nasz zawód. Trudny zawód, zwłaszcza teraz w czasie wojny z wirusem. Obawa przed zakażeniem zjadała nas bardziej niż niejeden trudny zabieg. Ale bez pacjentów nie byłoby naszego zawodu.  Miłe słowa ze strony pacjenta, uśmiech, świadomość, że nie bał się przy zabiegu to potwierdzenie i radość, że spełniamy się w roli pielęgniarek. To nasze najważniejsze zadanie na sali zabiegowej. Z ogromnym wzruszeniem czytam potem podziękowania zamieszczane na Facebooku, czy przysłane do nas na kartkach – to mnie bardzo buduje!

Bardzo dziękuję za rozmowę

 

 

ALEKSANDRA MIEDZIAREK-ROGAL