Wspomina Danuta Woś

Danuta Woś
KIEROWNIK CENTRALNEJ STERYLIZATORNI

 

 

Lubię nowe wyzwania…

 

Czy to możliwe, że kiedyś szpital  nie miał Centralnej Sterylizatorni?

Gdy przyszłam do pracy, sterylizatorni już istniała, ale mocno odbiegała od obecnych wymogów. Narzędzia były myte i dezynfekowane na oddziałach i potem dostarczane do sterylizatorni. Nie było takiego wyposażenia jak dzisiaj. Nie było też tak precyzyjnie jak dzisiaj wydzielonych stref brudnych i sterylnych. To była bardzo prosta sterylizacja. Z czasem sytuacja zaczęła się poprawiać, zyskiwaliśmy coraz nowsze urządzenia, aby sprostać wymogom epidemiologicznym i objąć całkowity nadzór nad procesem mycia, dezynfekcji i sterylizacji narzędzi używanych w szpitalu. 

Czy przy sterylizacji pracowała Pani od początku?

Nie. Zaczynałam jako pielęgniarka oddziale laryngologicznym dziś już nieistniejącym, a do sterylizatorni przeszłam niemal dwadzieścia lat temu. Kiedyś zarówno same pomieszczenia zlokalizowane w piwnicy jak i sam proces  sterylizowania był dla ogółu niedostępny.  Personel, który stawał przy drzwiach i oddawał brudne narzędzia, nie miał pojęcia, co się za naszymi drzwiami dzieje. Zdezynfekowane i wysterylizowane narzędzia po prostu wracały na blok operacyjny i już… Czasem mam wrażenie, że i dziś  jest podobnie (śmiech). 

Wróćmy zatem na laryngologię…

Na tym oddziale przepracowałam 14 lat jako pielęgniarka odcinkowa. To był dobry czas. Pracowało nas o wiele więcej, przeprowadzaliśmy bardzo dużo zabiegów, bo to był bardzo prężny oddział. Operowało się bardzo dużo migdałków u dzieci. Przeprowadzaliśmy też zabiegi onkologiczne. Tacy pacjenci leżeli u nas bardzo długo, bywało, że nawet pół roku. Wszystkie pielęgniarki były przeszkolone do asystowania przy zabiegach. Zdarzały się krwawienia, więc musiałyśmy wiedzieć jak zaasystować operatorowi. W weekendy dyżury były pojedyncze i gdy zdarzały się u pacjenta powikłania – każda z nas musiała umieć otworzyć zestaw i stanąć przy stole w czasie zabiegu. W ramach szkoleń chodziłyśmy też na blok operacyjny.

Czy w dzisiejszej pracy tamte doświadczenia  nadal się przydają?

Zdecydowanie tak. Okazuje się, że ta wiedza nie ulatuje, a umiejętności nabyte przy pacjencie wykorzystuję także w pracy w sterylizatorni. Do tej pracy zgłosiłam się sama – chciałam się sprawdzić w innym miejscu. Przez rok zdobywałam wszystkie uprawnienia. Początki były bardzo trudne, bo to jednak zupełnie inna dziedzina i bardzo „szerokie wody”. Były momenty zwątpienia – czy na pewno jest to, zajęcie, które chcę wykonywać… Ale lubię nowe wyzwania. Ta dziedzina pozornie nie ma nic wspólnego z pielęgniarstwem, wiec wielu rzeczy trzeba było uczyć się od nowa. Ale pomogła niewątpliwie wiedza dotycząca aseptyki i znajomość budowy narzędzi. Mam świadomość co i jak muszę zrobić z narzędziem, aby było bezpieczne dla pacjenta.  Często, gdy na bloku operacyjnym, czy w gabinecie zabiegowym ktoś (z całym szacunkiem dla jego wiedzy) otwiera pakiet z narzędziami może, nie zdawać sobie zupełnie sprawy, jaką drogę w sterylizatorni ten zestaw przeszedł.  Dlatego dobrze byłoby, gdyby personel mógł zobaczyć, jak tutaj pracujemy.

Dlaczego?

Z wysterylizowanymi narzędziami trzeba się właściwie obchodzić. Trzeba umiejętnie otwierać pakiet z narzędziami, przy pomocy specjalnie zgrzanego mankietu, który pozwala zrobić to aseptycznie, a nie wypychać narzędzia przez papier… Inaczej cała nasza praca jest na nic. Wiem, że niemal w każdym szpitalu to się zdarza.  Obserwuję to zresztą również w gabinetach stomatologicznych. Takie odruchowe czynności niweczą cały, żmudny proces sterylizowania i… bardzo mnie denerwują.

Jak bardzo zmieniała się technologia sterylizowania?

Gdy rozpoczynałam „przygodę” ze sterylizacją,  technologia była w miarę nowoczesna. Były już sterylizatory parowe, potem zainstalowano kolejne myjki… Szczęśliwie nie znam czasów gdy sterylizowało się poprzez gotowanie. Tego tutaj już nie było, niemniej pamiętam, że na oddziałach były podręczne autoklawy. Jednak tam sterylizowałyśmy w nich pojedyncze narzędzia. To były proste urządzenia, w których nastawiało się czas i … gotowe. Nie było żadnych testów i chyba też… świadomości. Dziś jest to nie do pojęcia!  Obecnie nic nie może być sterylizowane poza centralną sterylizatornią. Tutaj wszystko mamy wystandaryzowane, zwalidowane, skomputeryzowane i zapisane ściśle w dokumentacji.

Mikroby się nie prześlizgną…

Nie mają prawa! Teraz życie bardzo ułatwia nam system komputerowego oznaczania narzędzi. Mogę prześledzić szpitalny obieg każdego narzędzia, które przechodzi przez nasze ręce. Ale nawet bez takiego ułatwienia miałam swój opracowany system papierowej dokumentacji, by wiedzieć kto, kiedy, co i jak robił z danym narzędziem.

A jak z Pani perspektywy zmieniał się sam szpital przez te lata?

Pracę zaczynałam w czasach, gdy szpital był jeszcze kolejowy.  Mieliśmy  nawet legitymacje kolejowe i uprawnienia do korzystania w pociągach  z wagonów pierwszej klasy. Większość pacjentów to byli kolejarze i ich rodziny, a my — można powiedzieć — byliśmy personelem medyczno-kolejowym. Miałam wtedy nawet ceduły na węgiel. Byłam bardzo kolejową pielęgniarką. Sam szpital bardzo się zmienił zwłaszcza wizualnie. Zmienił się pod względem funkcjonalności i estetyki. Nie straszy już także dawniejszy hotel pielęgniarski stojący vis-à- vis. Też się zmienił. Pracujemy w ładnym otoczeniu, a centralna sterylizatornia, która teraz znajduje się w nowopowstałym budynku bloku operacyjnego, zapewnia  komfortowe warunki. Wnętrza szpitala przywodzą na myśl bardzo nowoczesne zachodnie lecznice, już na parterze jest przytulnie jeśli można tak powiedzieć o szpitalu. Powstał nowoczesny oddział paliatywny, pięknie wygląda rehabilitacja, a także pracownia rentgenowska. To wszystko bardzo cieszy. A ludzie? Dawniej większość personelu mieszkała po sąsiedzku lub w okolicy. To oni stanowili trzon załogi. Ludzie się znali, utrzymywali kontakty towarzyskie. Kiedyś była tu też własna kuchnia, własna pralnia. Dla wielu ludzi z okolicy było to świetne miejsce pracy. Dziś jesteśmy mniej ze sobą związani, bo zmieniły się warunki zatrudnienia i zwłaszcza młodzi, którzy pracują w wielu miejscach, nie są już takiej więzi z Puszczykowem. Trochę szkoda…

Dziękuję za rozmowę

 

Danuta Woś