Olga Kałążna

Olga Kałążna
STARSZY SPECJALISTA ADMINISTRACJI
 

 

Nasza Pani Olga!!!!

 

Jakie były Pani pierwsze dni w Puszczykowie?

W sierpniu minie 40 lat, od dnia, w którym zaczęłam pracę, trafiłam od razu do działu administracyjnego, a już po trzech miesiącach przeniesiono mnie  do pracy w budynku mieszkalnym, czyli w hotelu pielęgniarskim. To był 15 listopada 1981 roku, tuż przed stanem wojennym i spędziłam tam trzydzieści lat.  Moja praca była cały czas związana z tym obiektem, z mieszkającymi tam ludźmi, z funkcjonowaniem hotelu. Przez pierwsze lata administrowałam budynkiem we współpracy z panem Władysławem Rogowiczem. To on przyjmował mnie do pracy, był moim zwierzchnikiem przez dziesięć lat. Chcę powiedzieć, że był świetnym kierownikiem i wiele się od niego nauczyłam. Po jego przedwczesnej śmierci przejęłam administrowaniem budynkiem hotelu.

Jaki był to hotel?

Na pewno niezwykły, ale wcale nie dlatego, że w nim pracowałam (śmiech) Trzeba pamiętać, jakie to były czasy. W Polsce nie było można niczego normalnie kupić, niemal wszystko było na kartki. Zdobycie wyposażenia hotelu – mebli, naczyń, pościeli graniczyło z cudem. Po wszystko stało się w długich kolejkach. Dla młodziutkich pielęgniarek, które przychodziły do pracy zaraz po szkole i odbierały klucze do w pełni wyposażonego pokoju, to był istny raj. Każdy całkowicie umeblowany pokój miał łazienkę i aneks kuchenny. Nie musiały się o nic martwić ani stać w kolejce po meblościankę, tapczan … Każdy mieszkaniec miał też co trzy tygodnie przydział pościeli. Szpital miał własną pralnię, więc do mnie należało organizowanie tej wymiany. Mieszkańcy co miesiąc otrzymywali środki czystości, a wtedy mydło, proszek czy papier toaletowy były cenne jak waluta. Lokatorzy musieli sami sprzątać swoje pokoje, ale utrzymaniem czystości korytarzy, wind wspólnych pomieszczeń zajmowało się sześć sprzątaczek. Nadzorowałam ich pracę. Było też sześciu portierów, którzy pilnowali, by nikt niepowołany do budynku nie wchodził. Można powiedzieć, że prowadzili typową hotelową recepcję, w której zostawiało i odbierało się klucze, dokumenty, listy…  Sam nasz dziesięciopiętrowy budynek był w okolicy atrakcją samą w sobie. Wokół nie było przecież tak wysokich domów – tylko szpital i hotel. Windy i piękne widoki wokół były ogromnym plusem mieszkania tutaj.

Czy hotel zawsze był tylko pielęgniarski ?

Nie. Najpierw zajmowaliśmy sześć pięter. Po stanie wojennym na wyższych piętrach prowadziliśmy typową działalność hotelową. Tak się złożyło, że pierwszych mieszkańców wprowadzałam dokładnie 14 grudnia 1981 roku! Okoliczności były niesprzyjające – stan wojenny, wiadomo, a  każdego mieszkańca, którego osiedlałam, musiałam w ciągu 24 godzin zameldować osobiście w urzędzie w Puszczykowie. Inaczej nie dostałby klucza. To była wyjątkowa zima. Śniegu po kolana, nic nie jeździło, bo był zakaz, więc bywało, że ten kawał drogi musiałam iść pieszo w zawieruchę. Takie to były „przyjemności”. Zamieszkały tu w większości pielęgniarki, które przeprowadziły się z hotelu przy ulicy Kolejowej w Poznaniu. On mieścił się w budynku, który był w złym stanie. Nasz szpital działał już od kilku lat, więc pielęgniarki, które zamieszkały naprzeciwko miały naprawdę blisko do pracy.

Ale mieszkały tu nie tylko pielęgniarki…

Warunki w nowym hotelu były jak na tamten czas luksusowe, nawiasem mówiąc dostaliśmy „gwiazdkę” za usługi świadczone w części ogólnej. Na przełomie wieków, dwa razy z rzędu Hotel „Puszczykowo” został tak wyróżniony przez Wielkopolską Izbę Turystyki. Nocowali tu ludzie z całej Polski. To byli zarówno goście targowi jak i przyjeżdżający w odwiedziny do pacjentów leżących w szpitalu. Szpital był przecież szpitalem kolejowym, który obsługiwał chorych z całej zachodniej Polski. Rodzina z Pyrzyc albo Wałbrzycha mogła tutaj wynająć pokój i odwiedzać chorego. Nie pamiętam już ówczesnych stawek, ale na pewno nie były to zaporowe ceny. Warto zaznaczyć, że nasze pielęgniarki przez pierwsze trzy, cztery lata mieszkały za darmo. Za wynajem płaciła kolej, potem wprowadzono opłaty, ale nie były wygórowane. Zajmowałam się ich zbieraniem i odprowadzaniem do kasy szpitala. Nie było to zresztą jedyne udogodnienie, które oferowała wówczas kolej. Autobus, który zawoził pracowników na stację kolejową albo do Poznania pod tzw. samochodownię przewoził także ich dzieci, które uczęszczały do puszczykowskiego przedszkola. Wszystko było świetnie zorganizowane, a pracownicy mieli bardzo dużą pomoc. Sfera socjalna była bardzo rozbudowana i to z pewnością przyciągało do pracy w szpitalu. Puszczykowo było jak filmowa Leśna Góra: wszyscy tutaj się znali, tworzyliśmy ogromną rodzinę.

To zasługa hotelu pracowniczego?

Na pewno! Na jednym piętrze mieszkało 14 rodzin — głównie młode małżeństwa. Albo wprowadzali się już jako małżeństwo, albo tutaj się poznawali  i zakładali rodziny. Były związki szpitalne, sąsiedzkie… Rodziły się dzieci. Nie wszystkie związki przetrwały, ale sporo z nich doczekało się już teraz wnuków. Centrum hotelowego życia było w świetlicy. Stał tam wysłużony, ale za to kolorowy telewizor rubin. Był jeszcze stół pingpongowy.  Wiele osób — o ile nie było w pracy — spędzało tam popołudnia i wieczory. Mamy, które szły na oddziały, do pacjentów mogły być pewne, że ich dzieci przypilnują sąsiadki z piętra. Wszyscy się znali i wiedzieli które dzieci są czyje.

Musiała Pani z dużym smutkiem patrzeć na to jak najpierw likwidowano hotel, a potem budynek niszczał … Czy jednak stare znajomości przetrwały?

Serce się kroiło, bo człowiek wkładał w to tyle pracy, zaangażowania… Ale cóż,  zlikwidowano hotel, a ostatni lokatorzy opuszczali mieszkania, którymi  zarządzał już ktoś inny.  Pomagałam im szukać nowego lokum. Opiekowałam się nimi do końca. Bardzo się cieszę, że udało się pomóc w przeprowadzkach. Lata miłej więzi z tymi ludźmi, wiele wspaniałych wspólnych chwili sprawiły, że do dziś mam z nimi serdeczny kontakt. To osoby, które wciąż pracują w szpitalu. Mamy do siebie szacunek. Zawsze było jednoosobowe kierownictwo hotelu i respektowany taki niepisany obyczaj, że wszelkie osobiste problemy rozwiązywane były w czterech ścianach. W takim specyficznym środowisku dyskrecja była  podstawą.  Mimo że byłam młodą osobą, traktowali mnie jak starszą siostrę, która doradzi, pomoże, tak pomatkuje… gdy się dzisiaj spotykamy, wiem wszystko o ich dzieciach, wnukach. Chętnie mi opowiadają o tym co u nich… O nikim nie mogę powiedzieć złego słowa, nie mam złych wspomnień o mieszkańcach tego hotelu. Tam się dzieci rodziły, a te dzieci same są już niemal po czterdziestce i mają wnuki… Do dziś wspominam, chwile gdy rodzice przywozili dziecko z porodówki i zanim weszli do windy, przychodzili do mojego biura, żeby przywitać się i pokazać maluszka. Takie mam wzruszające wspomnienia… (łezka w oku)

Mogłaby pewnie powstać piękna telenowela z życia takiego hotelu…

Oj tak. Ile tu było osób, ile grup sąsiedzkich… Byli stali mieszkańcy, ale mieliśmy też  „normalnych” gości hotelowych, sporo wycieczek, zwłaszcza z południa Polski. Ludzie chcieli zobaczyć Wielkopolski Park Narodowy, okolice Rogalina, Kórnik. Zatrzymywali się w naszym hotelu. Dlatego też była grupa sprzątaczek, która obsługiwała pokoje wynajmowane ludziom spoza szpitala. Z czym był największy kłopot? Na początku najwięcej problemów było z zalewaniem pięter. To nie było miłe. Rury nie wytrzymywały, ale bywało, że ludzie po prostu zapominali zakręcić kran… Kłopot sprawiały też śmieci. Nie zawsze były wywożone na czas, a przy takiej liczbie osób to tych śmieci były całe góry. Lubię współpracować z ludźmi, to mnie zawsze uskrzydlało. Miałam zawsze znakomitych współpracowników i zawsze mogłam na nich liczyć. To w dużej mierze dzięki nim mogłam pogodzić pracę w hotelu z domowymi obowiązkami: wychowaniem dzieci i opieką nad starszymi rodzicami. Wiem, że jako kierownik hotelu nie miałam właściwie urlopu, że cały czas byłam w pracy, że rodzina miała niekiedy tego dość, ale gdyby ktoś kazał mi jeszcze raz wybierać co mam w życiu robić ani chwili bym się nie zawahała. Najcenniejsze są relacje z ludźmi i przyjaźnie z mieszkańcami,  które trwają do dziś.

” Przecież to nasza Pani Olga!!!" 

Zawsze usłyszę jakieś dobre słowo gdy się z nimi spotykam…

Bardzo dziękuję

 

Olga Kałążna