Maciej Krajewski

Dr n.med. Maciej Krajewski
KOORDYNATOR ODDZIAŁU ORTOPEDII I TRAUMATOLOGII NARZĄDU RUCHU

 

 

Wypoczywam przy stole operacyjnym…

 

Pamięta Pan jak, długo jest związany z Puszczykowem?

Tak. Z niewielką przerwą uzbierało się trzydzieści lat. Można powiedzieć, że w zasadzie całe moje życie zawodowe związane jest z Puszczykowem. Jestem z tego bardzo dumny, bo nasz szpital zawsze był postrzegany jako wiodący, taki który nadążał za trendami w ortopedii, a wręcz je wyznaczał.

Przypomina mi się słynna pierwsza artroskopia…

To był początek lat osiemdziesiątych. Wtedy oddział nosił nazwę Oddziału Chirurgii Urazowej i Traumatologii. Zakończył się właśnie remont oddziału. Profesor Trzaska — wówczas jeszcze doktor nauk medycznych — uczestniczył w wielu zagranicznych szkoleniach:  we Włoszech, w Niemczech Zachodnich, w Austrii. Zdobyte naukowego doświadczenia zaowocowały w 1983 roku. Prof. Tadeusz Trzaska  wykonał pierwszą w  Polsce artroskopię stawu kolanowego. Jak powiedziałem – wyznaczaliśmy trendy, organizowaliśmy naukowe konferencje i międzynarodowe sympozja. Do Puszczykowa przyjeżdżają chorzy z całej Polski, by leczyć kolana.  Staramy się te chlubne tradycje kontynuować, bo i teraz robimy bardzo wiele, różnorodnych zabiegów. Wykonujemy wszystkie rodzaje zabiegów artroskopowych, jakie obecnie się stosuje, mało tego część zabiegów, które do tej pory przeprowadzano tradycyjnymi metodami przy zastosowaniu pełnego zabiegu operacyjnego, wykonujemy przy pomocy artroskopu. Cały czas się szkolimy i staramy się nadążać za światem.

Nowością były też komórki macierzyste, które zaczęliście Państwo stosować w ortopedii…

Komórki macierzyste do leczenia wprowadziliśmy z powiedzeniem kilka lat temu, ale ze względu na pandemię koronawirusa tego typu zabiegi musieliśmy chwilowo odłożyć. Kolejnym ograniczeniem jest fakt, że ich stosowanie nie jest refundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Ale myślę, że wrócimy do tego!

Wszczepiają Państwo także bardzo wiele endoprotez. Czy można się spodziewać jakichś nowości?

Mamy nowoczesne implanty stosowane na co dzień, to bardzo znakomite zestawy używane do wymian nie tylko zwyrodniałych stawów, ale także  już zużytych implantów. To skomplikowane zabiegi  wymagające dużego doświadczenia. Muszę się pochwalić, że wszczepiliśmy  właśnie implant, który był robiony na zamówienie. Pacjent był po skomplikowanym urazie, który wymagał bardzo nietypowego zaopatrzenia. Pomogły najnowsze zdobycze technologiczne i druk 3D.  Na podstawie badania tomograficznego przygotowano pacjentowi indywidualnie „wydrukowany” implant. To w naszym oddziale następny krok w przód.

Jak zatem zmienia się ortopedia na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat?

Szybko! Przede wszystkim skrócił się czas leczenia. Gdy zaczynałem moją „przygodę” z wszczepianiem endoprotez, chorzy po zabiegu leżeli dwa, trzy tygodnie – do wygojenia się rany. Takie były kiedyś zalecenia. Dzisiaj chorzy po wszczepieniu wstają następnego dnia, a do domu wychodzą po dwóch trzech dniach od operacji. Tempo, w jakim pracujemy naprawdę mocno, się zwiększyło. Chirurgia urazowa, którą też się zajmujemy, oparta jest na implantach, umożliwiających szybkie uruchomienie i funkcjonowanie operowanej kończyny. Takie rozwiązania stosuje się na całym świecie i bardzo nas cieszy, że w niczym nie ustępujemy naszym zachodnim kolegom. Wprawdzie ta jakość kosztuje, ale korzyści  płynące dla chorych z tytułu szybkiego powrotu do pracy, do sprawności są ogromne. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że możemy w Szpitalu takie rzeczy stosować.

Czy zapotrzebowanie na endoprotezy się zwiększyło, czy raczej upowszechniło się stosowanie tej metody leczenia?

Myślę, że zabieg się upowszechnił. Rośnie świadomość zdrowotna w społeczeństwie, ludzie zdają sobie sprawę z tego, że zwyrodniały staw nie musi wciąż boleć i utrudniać funkcjonowania. Można się leczyć i poddać operacji. Coraz więcej ludzi widzi, że ze sztucznym stawem można świetnie funkcjonować i dlatego rosną też wymagania stawiane ortopedom. To naturalne. Trzeba też zauważyć, że wiele szpitali zaczęło zakładać endoprotezy na szerszą skalę. Obserwujemy, że kolejki przynajmniej w Wielkopolsce są coraz krótsze i możemy skutecznie leczyć więcej pacjentów – a oto przecież chodzi! Tych zabiegów wykonuje się bardzo dużo. A dziś nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć kiedy u nas w Puszczykowie wszczepiono pierwszą endoprotezę. Było to chyba zaraz po uruchomieniu oddziału... czyli pod koniec lat siedemdziesiątych. Na historię oddziału składa się tysiące „naprawionych” kolan i bioder, a także koło setki barków.

Mówi się, że wśród „zabiegowców” stanowicie odrębną kategorię. Czy rzeczywiście od ortopedy wymagana jest szczególna siła?

Z pewnością jest to dyscyplina wymagająca dobrej formy fizycznej. Niektóre zabiegi trwają bardzo długo. Samo wielogodzinne stanie przy stole operacyjnym w ołowianym fartuchu, bo sporo operujemy pod aparatem rentgenowskim, w masce na twarzy i kilku warstwach odzieży jest męczące. Posługujemy się często ciężkimi narzędziami. Jest ten legendarny młotek, ale są też piły, wiertarki… To wszystko jest wymagające fizycznie. Są wśród nas osoby i większe i mniejsze, ale kondycyjnie radzimy sobie wszyscy. Trzeba też mieć rozwinięte umiejętności widzenia przestrzennego, bo  każde złamanie jest inne, każde trzeba sobie umieć wyobrazić trójwymiarowo, aby skutecznie je zaopatrzyć.  

Trochę architekci i „remontowcy” kośćca…

Z pewnością. To są umiejętności, których w praktyce można się nauczyć. Choć gdybym miał sobie przypomnieć swój pierwszy zabieg? Nie pamiętam. Zaczynałem pracę w nowoczesnym bloku operacyjnym. Wtedy takim był i oczywiście nie ma porównania do naszego obecnego, nowego bloku. Stary blok to wiele dramatycznych historii, ale też szczęśliwie zakończeń trudnych zabiegów. Pamiętam np. wypadek samochodowy z udziałem młodych ludzi. Wzięli tacie samochód. Kierowca i pasażer z przedniego siedzenia byli przez wiele godzin operowani. Ratowaliśmy im życie. Było naprawdę ciężko. A potem okazało się, że była tam też i trzecia osoba w samochodzie. Młody człowiek wypadł przez tylne drzwi i poleciał kilkadziesiąt metrów między drzewami. Odnaleziono go błądzącego w lesie. Miał tylko złamany obojczyk i wstrząśnienie mózgu. Dopytywał tylko – co się stało z jego kolegami… Kontrast między jego obrażeniami a obrażeniami kierowcy i pasażera siedzącego obok niego były po prostu nieprawdopodobne. Do dziś pamiętam tamtą walkę przy stole operacyjnym.  Ale w szpitalu, w którym jest Szpitalny Oddział Ratunkowy to normalne. W każdej chwili możemy spodziewać się  tak wymagającej pracy. 

Co Pan najbardziej lubi w swojej pracy?

Najbardziej lubię w ortopedii to, że w zasadzie — przepraszam za określenie — każdy uraz jest inny. Zawsze odczuwam satysfakcję, że udało się pomóc i chory wraca do normalnego funkcjonowania i życia. Lubię też moment gdy okazuje się, że po dobrze zaplanowanym zabiegu wszczepieniu endoprotezy chory, który cierpiał, walczył z bólem, nie chodził  o własnych siłach, opuszcza oddział. To daje dużą satysfakcję.

Ale na to składają się długie godziny przy stole operacyjnym… Nie każdy zdaje sobie sprawę, z tego jak wielkiego wymaga to wysiłku, skupienia…

Ja przy stole operacyjny odpoczywam! Myślę, że większość doświadczonych kolegów powie to samo. Nasze wyszkolenie pozwala spokojnie radzić sobie w wielu sytuacjach, nawet tych bardzo trudnych. Zabieg jest swoistym sfinalizowaniem przygotowań, przemyśleń, konsultacji. Operacja wymaga pracy całego zespołu – nie ma znaczenia czy przygotowywana wcześniej, czy przeprowadzana na cito w przypadku pacjentów SOR-u. I tu mój ukłon w kierunku całego personelu zarówno ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego czy personelu bloku operacyjnego, który stara się tak przygotować pacjenta, abyśmy mieli jak najwięcej czasu na zabieg. Współpraca z obecnym kierownictwem bloku operacyjnego układa się  świetnie. Dzięki temu możemy pracować nawet na trzech salach operacyjnych równocześnie. Na tle innych szpitali prawdziwy komfort.

Oddziałowi szefuje Pan od 2003 roku. Czego najbardziej życzyłby sobie Pan jako ordynator ?

Mniej papierów, mniej formalności związanych z całą  naszą pracą. Najbardziej nie cierpię papierkowej strony bycia lekarzem. Choć wiem, że wiele rzeczy jest niezbędnych, nie lubię tej żmudnej pracy. Administrowanie jest bardzo absorbujące i pochłania czas. Tego nie ma na bloku, tam mogę oderwać się od papierów i robić to co lubię najbardziej.  

Zapytam nieco prywatnie – czy cierpliwości i spokoju uczy się Pan na rybach? Nie zdradzę chyba tajemnicy, pytając o pana wędkarskie hobby…

Ja nie łowię ryb na siedząco! Nie umaiłbym. Łowię aktywnie, z łodzi, z kutra… na morzu, w rzekach. Musi być ruch – nie wyobrażam sobie leniwego siedzenia na pomoście. Liczy się kontakt z przyrodą, z grupą przyjaciół, którzy mają podobne zainteresowania. Choć nie są związani z medycyną, mamy wspólne pasje i niejedną wyprawę na ryby na koncie. To doskonale przygotowane wyjazdy, które wszystkim pozwalają naładować akumulatory.

Zatem … Samych taaaakich okazów na najbliższej wyprawie. Dziękuje za rozmowę.

 

Maciej Krajewski