DANUTA PIŁAT

Danuta Piłat
KSIĘGOWA
 

 

Sportowa dusza!

 

Czy z Puszczykowem jest Pani związana „od zawsze”?

Tak. To moje jedyne miejsce pracy. Rozpoczęłam tu pracę 1 września 1977 roku. Zostałam przyjęta na stanowisko rejestratorki medycznej, a w czasie gdy szpital był jeszcze kolejowy, te stanowiska się nieco zmieniały. Pamiętam, że miałam nawet przez jakiś czas śmieszne (może nieśmieszne) stanowisko adiunkta. Kolej używała wówczas takiego nazewnictwa. Byłam młodszą księgową, księgową, by wreszcie przez kilka lat pełnić nawet funkcje głównej księgowej szpitala. Formalnie w szpitalu kolejowym byłam zatrudniona do 1998 roku. Szpital został później przekształcony w szpital wielospecjalistyczny, by wreszcie w 2002, zostać przejętym przez tę nieszczęsną spółkę „Szpitale Gdańskie”.  Teoretycznie z punktu widzenia pracownika księgowości nie mogłabym nic o tym okresie złego powiedzieć, bo mieliśmy pracę, miesiące biegły za miesiącami,  ale  gdy rozumiało się, jak niefortunne i niekorzystne finansowo posunięcia składały się na ich działalność, to skóra cierpnie do dziś. Dlatego data 20 lutego 2004 jest tak znacząca. Wtedy starosta Jan Grabkowski odzyskał szpital dla naszego powiatu. Księgowość została przejęta przez nową jednostkę – Szpital w Puszczykowie. Nazwy się zmieniały, niezmiennie jednak pracowałam w Puszczykowie. Od 2018 roku jestem na emeryturze, ale nadal pracuję.

Co było najtrudniejsze w tym czasie?

Wbrew pozorom wcale nie był to okres rządów Szpitali Gdańskich. Dużo gorszy był czas, gdy po przemianie trzeba było porządkować  gigantyczny bałagan finansowy, który po sobie zostawili. Po wyrugowaniu stąd nieudolnego zarządcy, jako p.o. głównego księgowego zaczęłam brać udział w niezliczonych rozprawach. W sądzie spotykałam się z moimi byłymi współpracownikami, tyle że po przeciwnych stronach barierek. Procesy ciągnęły się latami, a na rozprawy wzywana byłam kilka razy w roku. Uczestniczyłam w niezliczonej ilości przesłuchań w prokuraturze i zeznawałam w kilkunastu sprawach w sądzie. To nie było miłe. Byłam w ustawicznym stresie. Ostatnia rozprawa odbyła się cztery lata temu! Jeszcze po czternastu latach jechałam na rozprawę sądową, by ze szczegółami relacjonować posunięcia finansowe ówczesnego zarządcy z Gdańska.

Brała Pani na siebie niezawinione winy? 

Tak. Szpitale Gdańskie działały w znacznej mierze poza wiedzą księgowości. Sąd nie dawał wiary, że ja naprawdę mogę o czymś nie wiedzieć. Pamiętam do dziś pytanie o zakup stołów na blok operacyjny. Sędzina była na mnie bardzo zła, gdy stwierdzałam, że nie była to moja decyzja. Prawdę mówiąc, nasze stanowiska były po prostu marionetkowe. Nie mieliśmy faktycznej wiedzy, o posunięciach finansowych szefów „Szpitali Gdańskich”. Te dwa lata są jak czarna dziura.

Musiała być bardzo głęboka, skoro powiat przejął szpital z ogromnymi długami.

Oczywiście! Gdyby starosta nie zrobił tego, co zrobił, nas by już nie było.

Co jest tak specyficznego w szpitalu puszczykowskim, że można z nim związać całe życie zawodowe?

Ludzie! Bardzo przewiązuję się do ludzi, ciężko mi zazwyczaj zmieniać otoczenie. Pomijając ten nieszczęsny epizod ze Szpitalami Gdańskimi zawsze, miałam szczęście do dobrych szefów i świetnych koleżanek i kolegów. Im dłużej pracowałam, tym bardziej czułam się pewna. Nabierałam doświadczenia, wiedzy. Zawsze czułam się związana z moim działem. Pamiętam doskonale czasy ręcznego wpisywania wszystkich danych, przepisywania ich potem na specjalne arkusze. Gdy z koleżanką włączałyśmy maszyny do pisania z tymi bardzo długimi wałkami, to w pokoju był taki hałas, że coś niesamowitego (śmiech). Dobrze wspominam te czasy. Ale teraz też jest wspaniale. Dla wielu koleżanek mogłabym być matką, ale wszystkie jesteśmy bardzo zaprzyjaźnione. Spotykamy się na takich babskich wieczorach, czasem wspólnie robimy zakupy…

Księgowość wymaga, skrupulatności, dokładności… Czy w życiu codziennym też u Pani jest podobnie?

Powiem szczerze, że nie! Gdy wracam do domu, jestem zdecydowanie bardziej wyluzowana. W pracy potrafię się zupełnie wyłączyć, skupić tylko na liczbach, fakturach, dokumentach. Nie przeszkadzają mi telefony, gwar biura. Siedzę przed ekranem komputera i myślę wyłącznie o tym co robię. Pilnuje terminów, płatności, bilansów – wiadomo! To może zabrzmi dziwnie, ale ja uwielbiam „uzgadniać konta”. To są najlepsze zagadki logiczne. A prawa strona zawsze musi się równać lewej. Zdarza mi się powątpiewać we własne obliczenia, gdy wszystko się zgadza tak od pierwszego razu.  Szukam błędu do skutku, dociekam, gdzie coś jest nie tak. Zmusza mnie to do wytężonego myślenia. Odczuwam satysfakcję, gdy „winien” oznacza „ma”. Choć przyznam, że gdy musiałam szukać nieścisłości w rachunkach "Szpitali Gdańskich", byłam tym bardzo zmęczona. To było największe księgowe wyzwanie. A w domu interesuje mnie dosłownie wszystko.

Czyli?

Uwielbiam czytać książki. Czytam wszystko: począwszy od „Ani z Zielonego Wzgórza” poprzez klasykę, bardzo lubię literaturę francuską. Uwielbiam sport! Niestety nie jestem czynnym sportowcem, ciężko mnie ruszyć sprzed telewizora. Natomiast jestem zdeklarowaną maniaczką  Eurosportu. Pasjonuję się lekką atletyką, piłką nożną. Nie przepadam za piłką niemiecką i angielską, ale Włosi, Hiszpanie jako południowe typy po prostu tańczą na boisku. Podziwiam ich finezję, fantazję w grze. Mają polot. Kibicuję im w Lidze Mistrzów Najśmieszniej było gdy w mieszkaniu zakładałam sobie kablówkę. Przyszedł fachowiec i zachwalał mi poszczególne pakiety. Namawiał na kanały filmowe, kobiece a ja tylko  krótko mu odparowałam: Panie, nie ważne, jaki pakiet bylebym tylko miała wszystkie kanały sportowe. Pewnie dla męża? – zapytał. Nie! To dla mnie – odpowiedziałam, ale jakoś tak dziwnie na mnie patrzył. (śmiech). To u nas rodzinne, moi bliscy uprawiali sport, jesteśmy rodziną sportową. Czekam teraz na Igrzyska Olimpijskie – to będzie prawdziwa sportowa uczta.

Trzymam z Panią kciuki „za naszych” i dziękuję za rozmowę.

 

Danuta Piłat