Barbara Zerger

Dr n. med. Barbara Zerger
DIABETOLOG
 

Mam bardzo dobre życie zawodowe

 

Jak wspomina Pani styczeń 1976 roku?

To był początek mojej nieprzerwanej pracy w puszczykowskim szpitalu. Wszystko było bardzo mądrze zorganizowane, bo gdy nie było jeszcze pacjentów, młodych lekarzy wysłano na dokształcenie się do klinik, by przygotować nas do badań, które mieliśmy prowadzić w tym bardzo nowoczesnym wówczas szpitalu. Ja byłam na kardiologii i przygotowywałam się do robienia prób wysiłkowych. Pacjenci zostali przejęci na Święta Wielkanocne, to był kwiecień, a my już od kilku miesięcy czekaliśmy na nich.

Jak Pani podkreśla – to był bardzo nowoczesny szpital, a dla stażystów chyba niebywała okazja, aby mieć styczność z medycyną przez duże M…

Oj tak! Większość z nas to byli młodzi, szkolący się lekarze, a niebywale koleżeńska atmosfera powodowała, że wszyscy dzielili się swoją wiedzą, bo to był szpital wielospecjalistyczny. Ordynatorami byli lekarze z dłuższym stażem. Przyszli do Puszczykowa z klinik, a my czuliśmy się nadal trochę, jak studenci Akademii Medycznej.   

Nie było to rzucenie na zbyt głęboką wodę?

Myślę, że przy naszej chęci uczenia się, poznawania medycyny było to bardzo mądre prowadzenie młodych lekarzy. Tak bym powiedziała… Byłam wtedy tuż przed zdawaniem egzaminu drugiego stopnia specjalizacji w internie. Zresztą wiele moich koleżanek i kolegów  przyszło po pierwszym stopniu specjalizacji i w Puszczykowie zdawało na kolejny. Tutaj szybko nabywaliśmy doświadczenia. Tamten czas wyróżniała koleżeńskość i powszechna chęć uczenia się, a  w stosunkowo niedużym gronie panowała niesamowita atmosfera…

Niczym w gronie „ojców założycieli”?

To był przede wszystkim entuzjazm. Stopniowo, gdy przyjmowano kolejne osoby i powiększano, grono personelu medycznego nadal pracowaliśmy w kameralnej atmosferze. Na początku były tylko dwa oddziały: dwie interny i dermatologia. Potem stopniowo zaczęła tworzyć się neurologia. Ordynatorem był dr Zenon Matłosz neurochirurg, ale miał pieczę nad neurologią. Pomagaliśmy na tym oddziale od strony internistycznej, z czasem dołączyły  kolejne osoby. Nasz szpital, wówczas jako kolejowy i  tzw. resortowy wyróżniał się na tle innych lecznic. Okręgowy szpital kolejowy przyjmował pacjentów także z drugiego końca zachodniej Polski. Powiedziałabym nawet, że pacjenci czuli się nobilitowani, gdy byli u nas.  Byli zdumieni, że leczą się w takich warunkach, że jest tu tak pięknie i tak miło,  bo mieliśmy dla nich dużo czasu. Połączenie działań klinicznych z diagnostyką, która stała jak na tamte czasy na bardzo wysokim poziomie, budowało renomę szpitala. Nasz ordynator dr Stanisław Dzieciuchowicz stwarzał przyjazne warunki całemu personelowi, który czuł się bardzo odpowiedzialny za pacjentów. Były też organizowane pogadanki, które poszerzały wiedzę średniego personelu. Tworzyliśmy prawdziwy zespół! Umieliśmy pracować zespołowo, a to wpływało na całokształt opieki nad pacjentem.

Brakuje Pani tego dzisiaj?

Bardzo! To się zaczęło zmieniać jakieś dziesięć, piętnaście lat temu… Przeniknęły do nas wzorce z Zachodu. Miałam możliwość obserwować takie zachowania. Tam lekarz spoza szpitala miał swojego pacjenta, przychodził i wychodził, a całą resztą zajmował się kolejny lekarz dyżurny. Dla mnie taka organizacja pracy była dziwna, nie wnikałam w nią szczególnie, ale ja byłam przyzwyczajona do tego, że mam salę z pacjentami, nadzoruje mnie ordynator, wszyscy są zorientowani w stanie pacjenta, również koledzy, którzy przychodzą na wizytę. Mieliśmy wiedze o wszystkich pacjentach na oddziale. Były konsultacje, ale jeśli pacjenta przyjęto, bo bolało go serce, a przy okazji okazało się, że ma dolegliwości brzuszne, to nie odsyłano go do domu, aby zgłosił się w innym terminie do chirurga, tylko leczono go kompleksowo w ramach pobytu w szpitalu.

Dlaczego pacjenci mają teraz często wrażenie, że lekarz jakby nie ogarniał go jako całości. Tak jakbyśmy składali się z osobno funkcjonującej wątroby serca, płuc… Czy to wina wąskich specjalizacji?

Wybór mojej specjalizacji wynikał właśnie z tego, że chciałam mieć „pacjenta w całości”, a nie tylko jego oko czy ucho. Najpierw była oczywiście interna, bo taki był kiedyś system zdobywania specjalizacji, a potem diabetologia. Interna to bardzo obszerna i trudna dyscyplina. Chciałam najpierw robić specjalizację kardiologiczną, ale wybór padł na diabetologię, bo pomyślałam, że jest ona przecież związana z każdym narządem i będzie to poszerzenie mojej wiedzy o całym organizmie człowieka.  Chodzi o jego  zaburzony metabolizm, gospodarkę lipidową, węglowodanową, białkową. A poza tym dotyczy wszystkich narządów. Obecnie specjalizacje tak bardzo się rozdzielają, są tak bardzo poszerzone w każdej podspecjalizacji, że nieraz lekarzom głęboko wyspecjalizowanym trudno porozumieć się w niuansach nawet z kolegami z tej samej specjalizacji. Na moich studiach, a mam nadzieję, że dziś także – bardzo zwracano uwagę na prawidłowo przeprowadzony wywiad z chorym. I co istotne — trzeba bacznie pacjenta obserwować, te informacje pozawerbalne są niezwykle istotną częścią wywiadu lekarskiego.

Jak sama diabetologia zmieniła się na przestrzeni tylu lat Pani praktykowania?

Zmieniła się bardzo, zwłaszcza w ostatnim okresie gdy zwiększyła się możliwość wyboru leków obniżających stężenie glukozy. Mam nadzieję, że stopniowo te nowoczesne leki będzie obejmować refundacja, bo nauka wyprzedza praktykę. Lekarstwa, które proponuje się pacjentom, nie zawsze są niestety na ich kieszeń. Mogę tylko zaznaczyć w kartotece – pacjent odmówił przyjmowania leku ze względy na jego koszt. Dla lekarza to zawsze trudne i smutne – bo zna działanie nowoczesnego leku, ale wie, że pacjent i tak go nie zastosuje. Z perspektywy tych lat mogę powiedzieć, że wszelkie nowości medyczne docierały do nas stosunkowo szybko. Ale u nas na przykład koronarografię robiło się u pacjentów z cukrzycą rzadziej. Preferencję mieli chorzy typowo kardiologiczni, po zawałach z miażdżycą, ale bez dodatkowych obciążeń. Dopiero potem poszerzyły się możliwości diagnostyczne dla cukrzyków. Wszyscy chorzy chcą w pełni korzystać z życia i trzeba im pomóc.

Nie wyobraża sobie chyba Pani dnia bez pacjentów?

Myślę, że nie. Niedawno mieliśmy odnowienie dyplomu po pięćdziesięciu latach i gdy rozmawialiśmy, okazało się, że większość z nas — jeśli tylko zdrowie dopisuje — w mniejszym lub większym stopniu nadal chce mieć kontakt z chorymi. To jest całe nasze życie, jego istota!

A pasje pozazawodowe…

Oj mam. Muszę powiedzieć, że bardzo lubię sztuki plastyczne. Chętnie bywam na wystawach malarstwa, grafiki, czy tych poświęconych architekturze. Korzystam, chodzę do muzeów, choć teraz przez pandemię przestałam być stałym bywalcem. Bardzo często chodziłam do opery i filharmonii. Sztuka daje mi dystans, inne spojrzenie na człowieka, także jako mojego pacjenta. Mogę skupić się nie tylko na jego biologii, ale poprzez sztukę poznawać jego psyche… Widzę jego zainteresowania, pasje i ograniczenia, jakie stwarza choroba.  Obcowanie ze sztuką to okazja do takich głębszych refleksji lekarskich. Takie przemyślenia filozoficzno – artystyczne dają mi inną perspektywę. A lekarz musi zrobić wszystko by wspierać swojego pacjenta.

Służba człowiekowi, pacjentowi – to głęboko przebija z Pani słów. Czy zatem ze współczesnej medycyny umyka jej humanistyczny aspekt?

Do pewnego stopnia tak! Do głosu dochodzi coraz większa biurokracja, administrowanie danymi, wypełnianie dokumentów. To zabiera czas, który kiedyś mogliśmy poświęcić bezpośrednio pacjentowi, brakuje go na rozmowę, obserwację, spokojne wyjaśnianie przebiegu leczenia. Ale lekarze nadal przede wszystkim służą ludziom – bo to jest ich powołanie. Nawet jeśli zdarzą się pojedyncze przypadki, jak w każdej grupie ludzkiej gdy dominują jedynie umiejętności, a nie ma tej całej nadbudowy, to nie można generalizować. Być może trzeba na nowo zdefiniować pojęcie powołania, podobnie jak zresztą w wielu innych zawodach.

Proszę dokończyć zdanie: Szpital w Puszczykowie to…

Byłam młoda, gdy tu przyszłam (piękny uśmiech), ale nawet dziś mogę powiedzieć, że szpital spełnił wszystkie moje oczekiwania zawodowe i koleżeńskie. Miałam wiele różnorodnych możliwości kształcenia się, tutaj zrobiłam doktorat, a także dość unikatową specjalizację – medycynę kolejową. Był to przecież szpital kolejowy, a ta dziedzina skupiała się na obciążeniach i zagrożeniach pracowników, chorobach wynikających z charakteru ich pracy, urazów, wypadków…  Jak na ironię sama miałam kiedyś wypadek w czasie podróży pociągiem gdy wracałam z zajęć specjalizacyjnych z diabetologii. Ale szczęśliwie nic mi się nie stało. Jednym słowem — mam bardzo dobre życie zawodowe

Bardzo dziękuję za piękne wspomnienia

 

Barbara Zerger